Kolejny mecz i kolejne zwycięstwo! Tym razem nasi zawodnicy, po morderczej walce do ostatniej minuty, pokonali drużynę z Głowaczowej i to na ich własnym terenie.
Cały mecz, to typowe, piłkarskie szachy. Od samego początku dużo walki w środku pola. Przez pierwsze dwadzieścia minut, to Bodzos lekko przeważał i stworzył sobie kilka dogodnych sytuacji. Niestety albo brakowało celności, albo dobrze interweniował bramkarz rywali. W drugiej części pierwszej połowy lekką inicjatywę przejęli gracze z Głowaczowej. Jednak ich ataki także nie przyniosły im gola i pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem.
Drugie 45 minut było o wiele ciekawszym widowiskiem. Po nieco ponad 10 minutach nasi zawodnicy wyszli na prowadzenie. Stało się to za sprawą Grześka Domka. Po dograniu piłki z prawej strony, nasz pomocnik dopadł do niej w polu karnym i uderzył (wydawałoby się) nie do obrony. Bramkarz drużyny przeciwnej zdołał obronić to uderzenie, jednak Grześ do końca zachował zimną krew i dobijając piłkę głową, niczym Kamil Kosowski w pamiętnym meczu Schalke-Wisła w 2002, nie dał już szans na żadną skuteczną interwencję, wyprowadzając nas w ten sposób na prowadzenie. Kolejne kilka minut to znowu czas walki i licznych starć. Gospodarze atakowali coraz śmielej i tak po jednym z dośrodkowań, za krótko wybijali piłkę nasi obrońcy, a po chwili Piotrek Mirus został zaskoczony strzałem z dystansu i musiał wyciągać piłkę z siatki. Od tego czasu na boisku trwała już piłkarska wojna o każdy centymetr boiska. Każda z drużyn chciała za wszelką cenę strzelić zwycięskiego gola. Ze strony gospodarzy groźne były przede wszystkim stałe fragmenty gry, z którymi mieliśmy nie lada problemy. My swoją sytuację mogliśmy miećw 80 minucie, jednak fatalnie zachował się arbiter liniowy, który zasygnalizował spalonego, w sytuacji gdzie ewidentnie go nie było. Na dwie minuty przed końcem na czystą pozycję wyszedł Mariusz Nowak. Wykorzystał swoją fenomenalnąszybkość i zostawiając obrońców za plecami, oddał mocny strzał na bramkę. Kolejny jednak raz skuteczną interwencją popisał się, będący w tym spotkaniu w świetnej dyspozycji golkiper Głowaczowej.
Kiedy zdawało się, że lepszej sytuacji mieć już nie będziemy i mecz zakończy się remisem, w doliczonym czasie gry stało się to, do czego tak mocno dążyliśmy. Po kilkuminutowym oblężeniu bramki naszych przeciwników Bartek Miazga znalazł w polu karnym Rafała Galasa, któremu udało się zgubić obrońców, by po chwili perfekcyjnym uderzeniem, w krótki róg bramki zapewnić nam upragnione zwycięstwo. Rafał zdążył obejrzeć jeszcze żółtą kartkę, za niekonwencjonalne okazywanie radości po zdobytym golu, jednak co zrozumiałe... wybaczamy:)
Cieszą... i to jakże bardzo cieszą kolejne punkty, zwłaszcza zdobyte na wyjeździe, z tak silnym rywalem oraz w tak szczęśliwych okolicznościach. Radość jest tym większa, że mimo dzisiejszej absencji trenera- Zbigniewa Rajnfusa oraz piłkarza pierwszego składu-Witka Wala, pokazujemy na każdym kroku, że jesteśmy zgranym kolektywem, który zawsze sobie poradzi.
Możemy także mówić o sporym pechu, gdyż Piotrek Kieta nabawił się urazu i niepewny jest jego występ w chyba najważniejszym meczu w tym sezonie. W najbliższą niedzielę bowiem czeka nas spotkanie 'na szczycie' z zespołem Brzostowianki, od którego w dużej mierze zależeć może końcowy układ w tabeli.
MOBILIZACJA TRWA!